Paweł Deląg o synu: „Zawsze szedł pod prąd, miał swój pomysł na wszystko”

 Po raz pierwszy we wspólnym wywiadzie. Paweł Deląg ojciec i Paweł Deląg syn. Wspólnie pracują, przyjaźnią się. Ojciec – jeden z najpopularniejszych polskich aktorów, syn – młody, zdolny i atrakcyjny producent. O niezwykłej więzi, nowych projektach i pokoleniowej „wojnie” na planie filmu w reżyserii Pawła Deląga seniora Zrodzeni do szabli opowiadają Beacie Nowickiej.


Twoje pierwsze silne wspomnienie z tatą?

Syn: Wypady na Mazury, długie spacery, przyroda, zwierzęta, głównie psy i konie. Tato zaszczepił we mnie pasję, do której niedawno wróciłem, czyli jazdę konną. Ale to była twarda nauka.

Bo nie cackał się z Tobą?

Syn: Ja strasznie dużo gadałem: „Tato, nie mogę, ja tego nie zrobię, nie dam rady, nie teraz, nie dzisiaj…”. A on na to: „Nie ma mowy. Jedziesz, dajesz” (śmiech). No i w końcu zapaliłem się do tego stopnia, że weszło mi to w moje dna.

Ile miałeś wtedy lat?

Syn: Siedem.
Ojciec: Nie było przymusu. Sam dobrowolnie wskoczył na konia.
Syn: Ale w momencie, kiedy pękałem, ty mi na to nie pozwalałeś, tylko mówiłeś: „Jedziesz, nie panikujesz”. Przewróciłem się, wołałeś: „Wsiadasz na konia, jedziesz dalej”. To było dobre.
Ojciec: „Jak się nie psewrócis, to się nie naucys” – mówi stare góralskie porzekadło.

Jak opisałbyś tatę kilkoma słowami?

Syn: Na pewno zdecydowany. Wyrozumiały i mobilizujący.
Ojciec: (śmiech) Pani Beato, proszę tak na mnie nie patrzeć… […] Sam całe życie byłem indywidualistą, mama pomogła mi rozwinąć tę cechę charakteru. Indywidualizm jest też cechą Pawła juniora. Zawsze szedł pod prąd, miał swój własny pomysł na wszystko.

[...]

Kiedy przeszliście na inny poziom relacji?

Syn: Przechodziliśmy wiele etapów i teraz jest kolejny. Mam wrażenie, że właśnie ten najważniejszy.
Ojciec: Myślę, że przełomowym momentem był dzień, w którym powierzyłem Pawłowi kierownicę i mogłem spokojnie zasnąć w samochodzie (śmiech).
Syn: Dla mnie to był magiczny moment. Miałem 18 lat, byłem na pierwszym roku studiów, tato do mnie zadzwonił – a mieszkał wtedy w Odessie, gdzie kręcił film – i powiedział, że potrzebuje pomocy przy przeprowadzce, aby wrócić po skończonym okresie zdjęciowym do Polski. Trzeba było pokonać ponad 1500 kilometrów i tato miał strasznie dużo rzeczy do przewiezienia. Poleciałem do Odessy samolotem, spakowaliśmy wszystko do samochodu i ruszyliśmy w drogę do Polski. W tej podróży bardzo się zżyliśmy i poznaliśmy nawzajem. […]
Cały wywiad w nowej VIVIE! od 6 lutego

Twój tato ma silną osobowość. Czasami bywa jak przysłowiowy walec.

Syn: Z tym „walcem” spotkałem się na planie „Zrodzonych do szabli” – filmu, który tato reżyserował. To fabularno-dokumentalna opowieść, która przedstawia symbolikę szabli, tradycje szlacheckie i polski obyczaj. Trudny projekt z udziałem dużej liczby debiutantów i amatorów. Podczas realizacji były straszne nerwy. Po raz pierwszy w życiu zobaczyłem ojca naprawdę wkurzonego. To był jego pierwszy projekt reżyserski, bardzo chciałem mu pomóc, ale ilość „krwi”, jaka wylała się podczas próby detronizacji reżysera, była ogromna.
Ojciec: Reżyser bierze odpowiedzialność za film. Jeśli jest klapa, wina jest tylko jego, jeśli sukces, to oczywiście wszyscy próbują się załapać. Producenci byli spoza środowiska filmowego, to był ich pierwszy film i czasami nie przestrzegali podstaw higieny i kultury pracy, a takim zachowaniem wprowadzali chaos. Postawiłem sprawę jasno, że to ja biorę odpowiedzialność, to ja się podpisuję, więc realizuję tak, jak ja chcę, albo schodzę z planu. Nie może być tak, że na planie zdjęciowym mamy pięć kucharek. Ale cóż, tak bywa, kiedy pracuje się z ludźmi, którzy stawiają pierwsze kroki. Najważniejsze, że efekt jest wspaniały i na pewno każdy, kto brał udział w realizacji „Zrodzonych do szabli”, może odczuwać głęboką satysfakcję.
Syn: Przyjeżdżam na plan z mojego bezpiecznego Krakowa, a tam też wojna (śmiech). Trochę mnie to przeraziło.
Ojciec: Na planie wiele decyzji zapada błyskawicznie, inaczej wszystko się rozpada. Nie ma czasu, żeby kogoś przekonywać, rozwlekle dyskutować. W tym sensie jestem walcem, bo wiedziałem, czego chcę, jaka jest wizja filmu, oczekiwałem, że Paweł będzie drugim reżyserem, wesprze mnie i pomoże mi ogarnąć sytuację.
Syn: Każdą sprawę staram się załatwić dyplomatycznie. Tato szedł jak walec, ale teraz rozumiem, że nie mógł inaczej.
Ojciec: Wystąpił trochę przeciwko mnie i miałem z tym problem. Ale na szczęście przyszedł do mnie i powiedział: „Tato, ja wszystko zrobię, ale nie będę zmuszał ludzi do tego, żeby egzekwować to, czego potrzebujesz”. I w efekcie pracowałem bez drugiego reżysera (śmiech).
Syn: Rola capo di tutti capi nie jest dla mnie.
Ojciec: Ja się na to zgodziłem, odpuściłem. Dogadaliśmy się.

Powiedział Pan, że Paweł wie, czego chce. Jakim Pan był 20-latkiem?

Ojciec: Paweł dorastał w świecie, w którym tylko pozornie jest łatwiej. Ja miałem bardzo proste marzenia. Chciałem wyrwać się z szarej, komunistycznej biedy i przełamać kompleksy. Chciałem sobie i innym udowodnić, że Polak to nie jest gorszy Europejczyk. Dla mnie ważny był mój pierwszy kąt, tylko moja wanna, samochód, który kupiłem za własne pieniądze i który był 10 razy lepszy niż auto moich rodziców. Paweł to wszystko ma.
Syn: Sam musiałem zapracować.
Ojciec: Ale wystartowałeś z innego pułapu. My nie jeździliśmy za granicę na wakacje, nie podróżowaliśmy wynajętym jachtem, nie stać nas było na wycieczki po Norwegii. Dla mnie wyprawa z ojcem na ryby, wypad na Mazury był szczytem marzeń. I to było piękne, nie umniejszam tego, po prostu uważam, że moje pokolenie wychodziło na zewnątrz, chciało zdobywać świat, to był imperatyw. Pokolenie dzisiejszych 20-latków najpierw musi wykonać ruch do wewnątrz, zastanowić się, czego chce, a to wymaga znacznie więcej determinacji i wysiłku wbrew pozorom.
Syn: Patrząc na przyjaciół, znajomych, widzę, że nam jest trudno odnaleźć siebie, swój cel, miejsce w świecie. Pokolenie taty i mamy miało mniej możliwości, mniej informacji. Dla nich świat nie był dostępny na wyciągnięcie ręki i przez to łatwiej było skupić się na sobie i na konkretnej rzeczy. Oni byli pokoleniem kreatywnym, my jesteśmy bombardowani informacjami, bardzo często negatywnymi. W tej chwili ośmiolatki dostają iPhone’y. Dla taty wielki świat był odległy, dla mnie nie. Zawsze byłem w pobliżu. W wieku siedmiu lat zobaczyłem „Quo vadis” i tak to przeżyłem, że przez dwa dni miałem wysoką gorączkę. Tato był zdobywcą, ja przede wszystkim odbijam się od tego, co znajdę w sobie.
Ojciec: Chciałbym dla Pawła, żeby odważnie realizował swoje marzenia, nie bał się upaść, ale też myślał pozytywnie i śmiało. Żeby realizował swój potencjał. I aby przyniosło mu to poczucie harmonii i szczęścia.

Комментарии